Dzień 15-18

Dzień 15 – 9.06.2016, Gullfoss – Hellisheiði
105km, 15.5km/h śr, 880m w górę, 6h44m, 12-17
W nocy niespodzianka w postaci deszczu. Rano mokry namiot musiałem pakować do worka, czego nie lubię. Do wodospadu Gullfoss podjechałem zanim jeszcze turyści pozjeżdżali się autobusami. Gullfoss znaczy po islandzku „złote wodospady” i to jest super atrakcja na wyspie. Gullfoss, moim zdaniem, jest najbardziej zachwycającym wodospadem Islandii. Jego kaskady ułożone ukośnie względem siebie sprawiają, że nie ma takiego drugiego wodospadu na świecie. Ogromny Dettifoss nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak właśnie Gullfoss. Zachwycony ogromem wody przespacerowałem się po większości ścieżek wokół. Nie podszedłem tylko do skały z punktem widokowym przy samym wodospadzie, ponieważ cała chmura wody odbijająca się z dołu unosiła się właśnie w to miejsce. Niestety z Gullfoss trzeba było kierować się już do Reykjaviku. Nieuchronnie zbliżał się koniec mojej przygody po Islandii. Zjechałem z powrotem do pola gejzerów, a następnie drogą 35 udałem sie do miasta Selfoss. Przy drodze tuż przed Selfoss zatrzymałem się przy wygasłym mini wulkanie Grímsnes z niewielkim jeziorkiem Kerið w środku. Wstęp płatny 400ISK, ponieważ krater stoi na terenie prywatnym. Tym razem ciekawość zwyciężyła i dałem się skusić. Krater można obejść dookoła, a także zejść do samego dna, tuż przy tafli jeziora. Okrągłe jeziorko zmienia kolor w zależności od miejsca, w którym spogląda się na wodę i jak padają promienie słońca. Wokół jeziorka po jednej stronie rośnie pas zieleni, a cała reszta krateru mieni się kolorami rdzawo-ceglanymi. W Selfoss podjechałem do restauracji Subway, w której byłem ponad dwa tygodnie temu, kiedy zaczynałem rundę dookoła Islandii. W ten sposób zamknąłem okrąg wokół wyspy przejeżdżając głównie drogą numer 1. Z Selfoss ruszyłem w kierunku Reykjaviku i od razu zauważyłem dużo większy ruch na drodze niż zwykle. Nie spodziewałem się także podjazdu na przełęcz w pobliżu największej na wyspie elektrowni geotermalnej Hellisheiði. Na podjeździe droga zmieniła się w dwupasmówkę przypominającą nawet autostradę. Na ostatni nocleg w namiocie wybrałem przełęcz na wysokości ponad 350m.n.p.m 40km od regionu stołecznego na polu lawowym obok bocznej drogi.

Dzień 16 – 10.06.2016 Reykjavik
64km, 15.5km/h śr, 372m w górę, 4h04m, 7-13℃
Ostatnia noc w namiocie. Poranek dosyć chłodny, niewielki deszcz zaczął padać jak tylko dojechałem do Reykjaviku. Po drodze czekał mnie zjazd z przełęczy i trochę płaskiego, aż do samej aglomeracji. Minąłem także największą elektrownię geotermalną na Islandii – Hellisheidi Power Station. Zanim dojechałem do ścisłego centrum Reykjaviku, musiałem trochę poprzeciskać się przez główne drogi. Kilka razy wjechałem też na ścieżki rowerowo-piesze, których w stolicy jest całkiem sporo. Mimo, że nigdzie nie widziałem zakazu jazdy dla rowerzystów – nawet na 3-4 pasmówkach, to z racji niewielkiego odzwyczajenia się w dniach poprzednich od większego ruchu samochodowego postanowiłem trzymać się bardziej z boku. Pierwszym ciekawym miejscem na zdjęcie była fabryka Skyr’a tuż przed centrum. Serki Skyr podczas wyprawy jadłem prawie codziennie i wypróbowałem wszystkie smaki w poszukiwaniu najlepszego. Najbardziej smakowały mi waniliowe, kokosowe i gruszkowe. Jednak nie ma takiego, który by mi nie posmakował. Jak dla mnie ten serek to przysmak numer jeden na Islandii. Kilka minut później podjechałem pod kościół Hallgrímskirkja, którego wieżę widać już z wielu kilometrów. Budynek kościoła ma 73 metry wysokości i jest drugim najwyższym na Islandii (wyższy jest tylko wieżowiec Smáratorg Tower w sąsiednim mieście Kópavogur). Na wieżę, skąd rozciąga się panorama na całe miasto można wjechać windą, a cena wjazdu to 900ISK. W kościele znajdują się organy, które posiadają aż 5275 piszczałek. Będąc w środku bardziej ma się wrażenie, że jest się w jakimś muzeum niż w świątyni. Wszyscy wokół tylko robią zdjęcia, zamiast się modlić. Ze wzgórza, na którym stoi kościół zjechałem do następnej atrakcji, lecz na dobre się rozpadało. Krótką chwilę spędziłem przy rzeźbie nazywanej The Sun Voyager, który nie ma przestawiać łodzi wikingów, choć to chyba pierwsze skojarzenie każdego, kto pierwszy raz rzeźbę zobaczy. Na większy deszcz schowałem się pod Harpą oddaloną o kilkaset metrów od „Słonecznego Podróżnika”. W okolicy stoi wiele budynków ministerialnych oraz główny Bank Islandii. Harpa to bardzo charakterystyczny budynek ze stali pokryty taflami szkła w różnych kolorach. W środku znajduje się między innymi sala koncertowa i centrum konferencyjne. Chwilowy brak deszczu wykorzystałem na objechanie starego portu i półwyspu, na końcu którego stoi stara latarnia morska Grótta Lighthouse. Niestety, ścieżka do latarni dostępna tylko w ciągu odpływu i tak była zamknięta z powodu wylęgu ptaków gniazdujących w tej spokojnej okolicy. W międzyczasie ponownie zaczęło padać, więc wolałem się skierować do centrum, gdzie jest więcej miejsc na przeczekanie ulewy. Od razu podjechałem w okolice niewielkiego jeziora Tjörnin, przy którym znajduje się nowoczesny ratusz, a kawałek dalej zabytkowy budynek parlamentu. Objeżdżając jezioro dookoła, można zobaczyć wiele rzeźb lokalnych artystów, Muzeum Galerii Narodowej oraz budynek Wolnego Kościoła. Przy niewielkiej okrągłej wieży Hljómskálinn, będącej kiedyś pierwszą salą koncertową na Islandii znajduje się siedziba Prezydenta. Ponieważ deszcz nie odpuszczał postanowiłem schować się na chwilę w ogromnej budowli o nazwie Perlan czyli Perła. Budowla stoi na wzgórzu, więc z tarasu Perlan można obserwować całą okolicę – widok podobno lepszy niż z wieży kościoła Hallgrímskirkja. Pod Perłą znajdują się wielkie zbiorniki z gorącą wodą termalną, którą mieszkańcy wykorzystują między innymi jako ciepłą wodę w kranach, wodę do ogrzewania domów i mieszkań, a także podgrzewania niektórych chodników w zimie, a nawet do ogrzewania wody morskiej na sztucznej plaży z chyba jedynym na wyspie jasnym piaskiem. Plaża znajduje się w okolicy lokalnego lotniska. Z osobliwych miejsc stolicy na uwagę zasługuje jeszcze Muzeum Penisów Icelandic Phallological Museum niedaleko centrum. Nie mogę powiedzieć, żeby zwiedzanie kolejnej europejskiej stolicy jakoś bardzo mnie zmęczyło. Nie przepadam za jazdą po dużych miastach, jednak Reykjavik nie jest tak ogromny, aby sam dojazd do centrum trwał kilka godzin. Główne atrakcje miasta także znajdują się w bliskiej odległości od siebie. Stolica liczy niecałe 120.000 mieszkańców, więc to raczej odpowiednik większego miasta w Polsce. Popołudniu po dniu zwiedzania stolicy Islandii na rowerze udałem się do miasta Kópavogur, gdzie czekali na mnie znajomi z Polski – Gosia i Mariusz, u których zaplanowany miałem nocleg. Po ponad dwóch tygodniach spania w namiocie przyjemnie było przespać się znów w łóżku, po ciepłym prysznicu i kolacji przy stole 🙂

Dzień 17 – 11.06.2016 – Reykjavik – Keflavik Airport
61.5km, 15.3km/h śr, 543m w górę, 4h01m, 12-17℃
Po jedynej podczas wyprawy nocy pod prawdziwym dachem i w wygodnym łóżku śniadanie przy stole również smakowało inaczej. Do wylotu miałem jeszcze cały dzień, a za oknem pogoda znacznie się poprawiła, więc skorzystałem z okazji i jeszcze raz pojechałem pokręcić trochę po ulicach Reykjaviku. Z racji weekendu na ulicach stolicy odbywała się akurat spora impreza biegowa Color Run. Tysiące mieszkańców stolicy świetnie się bawiło, aktywnie spędzało czas i przy okazji wszyscy dali się oprószyć kolorami tęczy. Takiej imprezy jeszcze nie widziałem na żywo. Pięciokilometrowa trasa poprowadzona była w ścisłym centrum wokół ratusza i jeziora Tjörnin. Ja pojeździłem po ścisłym centrum miasta, kilku bocznych i paru głównych uliczkach, znalazłem coś w rodzaju deptaka i wróciłem w miejsca, z których wczoraj przegonił mnie deszcz. Przy okazji natrafiłem jeszcze na strefę kibica, bo przecież piłkarska drużyna Islandii tak jak i Polska zakwalifikowała się do ME we Francji. Na koniec wjechałem jeszcze raz na wzgórze, na którym stoi charakterystyczny budynek Perlan, pod którym znajdują się ogromne zbiorniki z gorąca wodą. Zaraz po obiedzie pożegnałem się z Gosią i Mariuszem i powoli ruszyłem w ostatnią trasę w kierunku lotniska koło Keflaviku. Zatrzymałem się jeszcze na zakupy, aby zabrać do Polski trochę tutejszych specjałów jak zapas Skyra, Islandzkie piwo, czekolady czy suszone ryby o zapachu drażniącym nozdrza podobnie jak wyziewy spod ziemi w wielu miejscach wyspy. Ścieżkami pieszo-rowerowymi i bocznymi drogami dojechałem do drogi nr 41, która prowadzi do lotniska. Przejechałem jeszcze obok największego na wyspie zakładu produkującego aluminium, a dalej już tylko z bocznym wiatrem do Keflavik International Airport. Mocny boczny wiatr trochę spychał mnie na pobocze i często musiałem kontrować, ale bardziej cieszył mnie fakt, że tak mocno nie wieje z przodu. Do lotniska dojechałem po 20:00. Z wypożyczalni samochodów odebrałem karton na rower zostawiając w zamian kartusz gazowy, którego nie mogłem spakować. Chłopaki z korporacji pogratulowali mi nawet udanej wyprawy i pytali o mój zestaw z przyczepą. Rozkręcenie roweru i spakowanie wszystkiego zajęło mi godzinę. Musiałem jeszcze podejść na lotnisko po wózek, na którym zawiozłem bagaż do odprawy. Zapomniałem tylko zrobić zdjęcia dwóm rzeźbom stojącym przed lotniskiem. Tęcza i ptasie jajo z wystającym skrzydłem ustawione na wulkanicznej górze wyglądają dosyć ciekawie. Dach lotniska mieni się od wewnątrz kolorami przypominającymi zorzę polarną.

12.06.2016 – Powrót
Podobnie jak pierwsza noc na Islandii, ostania również praktycznie bez spania. Na lotnisku byłem po godzinie 21:30, a wylot zaplanowany był dopiero na pierwszą w nocy. Odprawa była po godzinie 23:00 ze względu na małą ilość lotów około północy. Po bezproblemowej odprawie, godzina oczekiwania na wylot i wejście na pokład. Linie AirBerlin mają fajne rozwiązanie elektronicznych kart pokładowych. Wystarczy mieć taką kartę zapisaną w smartfonie, a przy bramkach tylko zbliżyć kod QR do czytnika. Nie trzeba drukować karty pokładowej i wozić jej ze sobą jak w przypadku większości linii. W samolocie od razu tulnąłem się do poduszki i zasnąłem na chwilę. Po godzinie obudziła mnie obsługa, która rozdawała napoje i słodkie przekąski, tym razem ciepłe słodkie bułki. Zjadłem, popiłem, podziękowałem i dalej spać. Przespałem nawet lądowanie. Czas lotu z Keflaviku do Berlina to 3h, do tego doliczyć trzeba jeszcze dwugodzinną zmianę czasu i nagle zrobiło się po 6:00 rano. Na lotnisku Tegel półgodzinny odbiór bagażu i kilkuset metrowa przejażdżka wózkiem za 1€ z bagażem przed wejście główne. Przed lotniskiem ponownie wsiadłem w kremową taksówkę i o 7:30 byłem już na dworcu Berlin ZOB. Pół godziny oczekiwania na autokar do PL. PolskiBus podjechał kilka minut po ósmej na stanowisko 34. Razem ze mną wsiadło może dziesięć osób i kolejne kilka przy przystanku pod lotniskiem Berlin-Schönefeld. Zaraz za Berlinem ponownie zasnąłem budząc się dopiero w Polsce na pseudo autostradzie A18. Brak pasa awaryjnego, ograniczenie prędkości do 70km/h, dziury, wyboje i nierówne połączenia betonowych płyt to łagodnie rzecz ujmując niezbyt pozytywna wizytówka Polski na dzień dobry od granicy. Męczarnie zakończyły się tuż przed wjazdem na A4, gdzie ponownie można było przymknąć oko. We Wrocławiu byłem po 12:30, następnie półgodzinne oczekiwanie na PKS do Jeleniej Góry. W niedzielę po południu pasażerów z większym bagażem nie było zbyt wielu, więc chociaż raz mogłem włożyć karton z rowerem i torbę w bagażniku po prawej stronie autobusu, od której się wsiada. Przeważnie, kiedy jadę w ten sposób to jest na tyle mało miejsca, że z moim dużym bagażem muszę się pakować i wypakowywać od strony ulicy. W każdym razie po 15:10, czyli mniej więcej po osiemnastu godzinach od wejścia na lotnisko udało się wrócić do domu i zakończyć trochę jak na mnie krótką wyprawę po Islandii 🙂